Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Po pożarze domu w Barcinie stracił wszystko. Także ukochane psy. Ale nie załamuje się. Wierzy, że znów tu zamieszka [zdjęcia]

Iwona Góralczyk
Iwona Góralczyk
- Dobrych ludzi jest więcej. Widzę to zwłaszcza teraz, gdy tylu, nawet nieznajomych, mi pomaga - mówi Bogdan Kowalski z Barcina
- Dobrych ludzi jest więcej. Widzę to zwłaszcza teraz, gdy tylu, nawet nieznajomych, mi pomaga - mówi Bogdan Kowalski z Barcina Iwona Góralczyk / ze zbiorów B. Kowalskiego
Bogdan stracił wszystko. A jednak jest w nim optymizm. - To dzięki rodzinie, znajomym. Ile ja miałem telefonów, sms-ów. "Trzymaj się", "Będzie dobrze". No więc się trzymam. Nie mogę ich zawieść. I muszę ten dom odbudować.

W nocy (6 marca br.) usłyszał krzyk. To ojciec wołał: "Palimy się".

- Pobiegłem do niego, patrzę, w rogu pokoju ogień. Jeszcze nie za duży. Chwyciłem konewkę z wodą. Zawsze ją trzymam, żeby w nocy dać pić moim psom. Wylałem tę wodę. Biegnę napełnić kolejną. Ale gdy już wróciłem, ogień był za duży! Wiedziałem, że nie dam rady go ugasić.

Syn wziął na ręce swojego schorowanego ojca.

- Krzyczał z bólu. Jest niepełnosprawny. Nie chodzi. A ja tylko myślałem: Trudno, nawet jeśli coś mu połamię, uratuję życie.

Bogdan z tego wszystkiego nie czuł, że i jego dosięgnął ogień. Widać to dziś po nadpalonej twarzy, zwłaszcza nosie. - Nos jak nos, zagoi się - mówi tylko.

Gdy już wyniósł ojca, zadzwonił na 112.

Rodzinny dom stanął cały w płomieniach.
A był to dom wyjątkowy.

- Dokumenty wskazują, że budynek jest o kilka lat starszy od szkoły na starym mieście w Barcinie. To wodomistrzówka z XIX wieku. Mój dziadek już tu mieszkał i pracował od 1945 roku. Sprawdzał poziom Noteci i meldował o tym do Poznania. Było to istotne, ponieważ tędy prowadził szlak transportowy z towarami. Później zadomowili się w tym miejscu moi rodzice. Mama miała tu wesele.

Pożar strawił wszystko, w tym najcenniejsze pamiątki rodzinne. Nie oszczędził też antyków.

- W pokoju ojca spłonęło wszystko... no prawie - mówi Bogdan i dodaje:

- Ja nie jestem jakiś przesadnie religijny, swoje przeżyłem, ale gdy w popiele, w zgliszczach, znaleźliśmy nietkniętą książeczkę do nabożeństwa - przecież z papieru - to głowy pochyliliśmy w milczeniu. Matka nad nami czuwała, moja mama, która leży tu niedaleko na cmentarzu. Ona nas obudziła. To była jej książeczka. No przecież mogliśmy już z ojcem nie żyć.

- Za to nie przeżyły moje nowofundlandy - głos się Bogdanowi załamuje. - Może się ktoś będzie z tego śmiał, z moich uczuć, ale ja już taki jestem.

Mówi, że one kochały bardziej człowieka niż same siebie.

- Łudziłem się, miałem nadzieję, że gdzieś się schowały za domem, że uciekły. A one tak ufały, pewnie czekały na mnie.

- Spały w moim pokoju, gdy wybuchł pożar. Inez i Calathea. Miały po 19, 20 miesięcy. Jeździłem z nimi na wystawy. Miały puchary. Co one teraz znaczą, te puchary. Już nic nie znaczą, bo moich suczek nie ma.

- Gdy były szczeniakami, wstawałem do nich, do tych moich dzieci, w nocy. Żadnej godziny normalnie wtedy nie przespałem. Sprawdzałem, czy wszystko u nich dobrze. Dbałem.

- Drzwi do mojego pokoju zawsze były otwarte. Po tej tragicznej nocy pytałem strażaków, a oni mi powiedzieli: "Nie, jak weszliśmy na akcję, tym razem były zamknięte". Może się zatrzasnęły w przeciągu. I one się tam zaczadziły.

- Znajomi mnie pocieszali, że nie tak bardzo cierpiały, że nie miały nawet nadpalonej sierści. Co to dla mnie za pociecha.

Bogdanowi została Dora, też nowofundland. Jako jedyna uciekła. - Dora swoje w życiu też już kiedyś przeszła. Ale trafiłem na dobrych weterynarzy. Uratowali mi ją.

Jest też Gucio, kundelek. - Adoptowałem go ze schroniska.

A koty?

- Koty też się zaczadziły. Te piecuchy. Bo inne, które śpią w budynku gospodarczym, ocalały.

O zwierzętach Bogdan może mówić godzinami. O tym, jak o nie dbać, o chorobach, o najlepszych dla nich lekarzach.

Gdy zapytać o dom, przyznaje:

- Ludzie mnie pytają, z jakiej to cegły był budowany, bo taki urokliwy. No kiedyś z takiej dobrej, czerwonej, stawiano. I dlatego postanowiłem go odbudować. Nie tylko dla siebie. Też dla ludzi, dla historii Barcina. Mógłbym iść na łatwiznę, ocieplić go, wstawić plastikowe okna i zaoszczędzić na kosztach ogrzewania. Ale nie zrobię tego. Chcę zachować taki, jaki był kiedyś. Żeby było widać i tę czerwoną cegłę, i drewniane okna.

Teraz z ojcem Kazimierzem mieszkają u najbliższej rodziny.

- U nas zawsze była zgoda, wspieraliśmy się wzajemnie. Ja nie rozumiem, jak ktoś mówi, że się w innych domach kłócą.

- Znajomi do mnie dzwonią, różni, hodowcy psów też. "Bogdan co tam się u ciebie stało?" Nawet na początku nie wszystkim dałem radę odpowiadać.

- No stało się. Ale nie siedzę i nie płaczę. Nie ma mowy o załamaniu, o depresji. Nie mogę zawieść tych, którzy trzymają za mnie kciuki, którzy pomagają, wpłacają pieniądze na odbudowę. Co mam im teraz powiedzieć, że nie dam rady?

*********
Prawdopodobną przyczyną pożaru było zwarcie instalacji elektrycznej. Sprawę bada policja. Straty oszacowano na ok. 400 tys. zł. Dom nie był ubezpieczony.

Bogdanowi Kowalskiemu i jego ojcu można pomóc, wpłacając pieniądze na odbudowę:
TUTAJ

Dom Bogdana i Kazimierza Kowalskich po spaleniu. Na zdjęciach również pieski - Inez, Calathea i Dora:

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na znin.naszemiasto.pl Nasze Miasto