Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Michał Woroch i jego krok po kroku z Ziemi Ognistej na Alaskę. Jak kolosalny wyczyn dał nowe spojrzenie na siebie i świat

Iwona Góralczyk
Iwona Góralczyk
Michał Woroch, z wykształcenia grafik po ASP w Poznaniu, wraz z przyjacielem Maciejem Kamińskim, otrzymali  Kolosa w kategorii Wyczyn Roku 2018. - W podróżowaniu ważne jest nie tylko dotarcie do celu. Celem jest też podróż sama w sobie. W głąb lądu, w głąb samego siebie. Chodzi o to, aby wierzyć, że się da. A jeśli się nie da, to chodzi o to, aby wierzyć mimo to - mówi Michał Woroch. - Podróż jest zawsze nauką - o sobie i o relacjach z innymi ludźmi. (...) Przeszkody tworzymy sobie sami brakiem wiary.
Michał Woroch, z wykształcenia grafik po ASP w Poznaniu, wraz z przyjacielem Maciejem Kamińskim, otrzymali Kolosa w kategorii Wyczyn Roku 2018. - W podróżowaniu ważne jest nie tylko dotarcie do celu. Celem jest też podróż sama w sobie. W głąb lądu, w głąb samego siebie. Chodzi o to, aby wierzyć, że się da. A jeśli się nie da, to chodzi o to, aby wierzyć mimo to - mówi Michał Woroch. - Podróż jest zawsze nauką - o sobie i o relacjach z innymi ludźmi. (...) Przeszkody tworzymy sobie sami brakiem wiary. wheelchairtrip.com/Michał Woroch
Uwierzyli, że się uda. I Ameryki są ich!

Po raz pierwszy o Michale Worochu usłyszałam od Przemka Kowalika z Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko“. Zadziwiło mnie to, ale i zastanowiło: Dzwoni człowiek z południa Polski, z Krakowa, w sprawie kogoś z niewielkiego Janowca Wielkopolskiego. To musi być... wielka sprawa!

Przemek powiedział wprost:

Dwóch chłopaków na wózkach inwalidzkich (oprócz M. Worocha w podróży uczestniczył też Maciej Kamiński - przyp. red.) wybiera się lada dzień w podróż życia.

Wtedy jeszcze celem miała być tylko Ameryka Południowa. Ostatecznie przerodziło się to w trasę przez oba amerykańskie kontynenty, od Ziemi Ognistej aż po Alaskę. - Ich samochód już czeka. Wciąż jednak zbierają fundusze na tę wyprawę. Może i u was znalazłby się sponsor?

Rzecz wydawała się niewiarygodna. Jednak intuicja podpowiadała mi, że to się uda. Poza tym... ta pewność i siła w głosie Przemka. Jak się później okazało, również niepełnosprawnego.

Michał Woroch z Janowca Wlkp. i Maciej Kamiński z Otłoczyna pod Toruniem faktycznie zbierali fundusze - kawałek po kawałku - po tym, jak w ostatniej chwili wycofała się firma wcześniej deklarująca, że sfinansuje całą ich wyprawę. Była też opcja 300 000 zł od jednej ze stacji telewizyjnych, której ekipa miała towarzyszyć chłopakom w podróży. TV nie pojechała, bo nie zgodził się na nią Maciej. A firma... zwątpiła, co będzie, jeśli ten podróżniczy plan się nie powiedzie.

Mimo wielu trudności szalona, nierealna dla wielu wyprawa - powiodła się!

Woroch właśnie wydał swoją pierwszą książkę „Krok po kroku”. Publikacja opowiada o wyprawie i o nim samym.

Cierpienie ich połączyło

- Gdy usiadłem na wózku, mając naście lat, ogarnęła mnie nienawiść do wszystkiego - wspomina Michał. - W tym czasie spotkałem będącego w podobnej sytuacji życiowej Macieja. Ja zachorowałem na zanik mięśni, on na nowotwór.

- Też nie mógł się pogodzić, że choroba zrobiła z niego niepełnosprawnego. Cierpienie nas połączyło. W wychodzeniu do ludzi byłem jednak od niego o krok dalej. Miałem bliskich, którzy zabierali mnie na wyprawy. Pchali z wózkiem do morza, bym się wykąpał, wyszedł z doła, poczuł radość. Pojechałem z nimi do Indii, do Mongolii. Maciej przesiadał się z wózka do samochodu jeszcze w garażu. Nie chciał pokazywać swojej niepełnosprawności.

- Zaproponowałem mu trasę wokół Europy. Zgodził się. Nie byliśmy jednak do końca szczęśliwi. Narzekaliśmy, że nie możemy się dostać w wiele miejsc. Nawet dojechać po piachu do wody... bez pomocy pełnosprawnych opiekunów. Po powrocie jednak dotarło do nas, że coś zakiełkowało, że można by spróbować ruszyć w dalszą trasę.

Pomysł powoli wcielali w życie. Michał zaczął od kupna ponaddwudziestoletniego land rovera defendera. Jako absolwent „elektronika”, ze smykałką do naprawiania, przerabiania i konstruowania, dostosował Defa - jak go nazwał - do swoich i przyjaciela potrzeb. Wymyślił windę, dzięki której mógł się dostawać na górny pokład pojazdu, i drugą boczną, która pozwalała wejść na miejsce pasażera, a stąd przedostać się na siedzenie kierowcy. Z pomocą mechaników wymienił też niektóre części w starym Defie, zamontował automatyczną skrzynię biegów.

Tak przygotowany pojazd został przetransportowany do Buenos Aires. Tutaj też Michał i Maciej wystartowali, jako pierwszy przystanek obierając sobie najdalej na południe Argentyny wysunięte miasto Ushuaia, określane mianem końca świata. Później były kolejne cele, kraje, przeprawy.

Właściwie wszyscy spotkani w Ameryce Południowej ludzie otworzyli dla nich serca - w ambasadach, domach prowadzonych przez siostry zakonne, sklepach, warsztatach, gdzie musieli naprawiać swojego land rovera.

Tubylcy zatrzymywali się na drogach, dolewali im paliwa, podwozili, gdy było trzeba, zapraszali do domów, częstowali jedzeniem, proponowali wycieczki po okolicy. Najbardziej życzliwi wydawali się ci, którzy mając niewiele, dzielili się wszystkim.

Mimo wsparcia nie obyło się bez chwil zwątpienia, pytań, po co to wszystko, krzyku „dlaczego?!”, gdy brakło sił, by się poruszać, kłótni między przyjaciółmi i cierpienia. - Gotowałem makaron. Zsunął mi się z wrzątkiem na nogi - wspomina Michał. - Na szczęście udało się w miarę szybko dotrzeć do szpitala. Później spadłem z górnego pokładu auta. I już nie wiedziałem, co bardziej boli - nogi czy plecy. Dobijała nas też choroba wysokościowa. Miałem problemy z oddychaniem. Każdy ruch był problemem. Maciek - silniejszy ode mnie - pchał mój wózek centymetr po centymetrze, ale tylko w obrębie Defa, gdy musieliśmy ugotować kolejną kolację.

- Najtrudniejszy okazał się jednak moment, gdy ugrzęźliśmy w totalnym bagnie. Auto zapadło się. Nie było szans, aby samodzielnie wyjechać. Na to wszystko jeszcze w nocy spadł śnieg. Było zimno, czekaliśmy, wołałem: pomocy! A Maciej rano mi tylko powiedział: - Coś tam mamrotałeś, wiedziałem więc, że żyjesz. W tym czasie jego namiot był przysypany śniegiem... Miejscowi nie mogli nas wyciągnąć. Czułem, że zaraz odjadą. Mówię do jednego: - Panie kochany, my tu nie przeżyjemy kolejnej nocy! Łamanym hiszpańskim dogadaliśmy się, że im pomożemy. Maciej zaczął kopać, podłożyliśmy pod Defa poduszkę pompowaną spalinami. Udało się!

Ameryka Północna to już była zupełnie inna bajka. Policja przeganiała ich z miejsc parkingowych, gdy chcieli się chwilę zdrzemnąć. Na nic zdały się tłumaczenia, że są zmęczeni. Nie mieli pozwolenia, musieli ruszać.

- „It’s not Africa!” - krzyczeli przez megafony, niczym w amerykańskich filmach, oświetlając nas przy tym z daleka, tamtejsi mundurowi.

- Miałem też, jakże różną w porównaniu z Ameryką Południową, sytuację z taksówkarzem w Stanach. Odmówił mi wsparcia, to znaczy przerzucenia mnie z wózka do swojego auta... zasłaniając się brakiem odpowiedniego przeszkolenia w pomocy niepełnosprawnym. Mówię do niego: - Panie kochany, tylko mnie pan przerzuci. A on mi na to: - Ale jak upadniesz, co wtedy? Pójdziesz do sądu i stracę pracę! Ten człowiek nawet wózka nie chciał mi złożyć, również zasłaniając się brakiem szkolenia.

Już nie nienawidzę

- A jednak po tej podróży, wszystkim, czego tam doświadczyłem, zapomniałem o chorobie, zapomniałem, że jestem niepełnosprawny. Nie myślę o tym. No... może tylko w sytuacjach jak ta wyżej opisana.

- Podczas pobytu w Ameryce Południowej zrealizowałem też pewne swoje marzenie. Zawsze chciałem się spotkać z szamanami. I to się spełniło. Ku mojemu zaskoczeniu, tuż po ceremonii, jedna z miejscowych kobiet powiedziała do mnie: - I co, nie udało się? - Co się nie udało? - mówię do niej. - A nie przyszedłeś tu z intencją i nadzieją, że będziesz znów chodził? - Nie. Nawet o tym nie pomyślałem. Nie można jednym pstryknięciem zostawić kilkunastu lat życia i przejść do innego. Zmagałem się z tym bardzo długo, nienawidziłem. Ale dziś jestem szczęśliwy.

Michał Woroch przeszedł wewnętrzną metamorfozę. Widziałam go ponad rok temu i teraz, na dniach, gdy przyjechał opowiedzieć o sobie znajomym, sąsiadom, przyjaciołom z Janowca. Bije od niego radość. Jakby wcale nie cierpiał na postępujący zanik mięśni. I jakby wcale nie siedział na wózku.

[Artykuł ukazał się 22.03.2019 w magazynowym wydaniu "Gazety Pomorskiej"]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na znin.naszemiasto.pl Nasze Miasto